widać na pierwszy rzut oka. Poświęcasz im
bardzo dużo czasu. - Dławiło ją w gardle. - Twój ojciec nigdy się na to nie zdobył. Pierce zacisnął szczęki, a jego oczy zalśniły. Westchnął ciężko. - Amy - zaczął łamiącym się głosem. - Do takich rzeczy każdy jest zdolny, przez krótki czas. Kilka tygodni. Miesiąc, może dwa. Jednak stare nawyki... - Nawyków można się pozbyć. Nie wydawał się przekonany. Zaczaj trzeć palcami czoło. - Dziękuję, że mi to mówisz. Doceniam twoje starania. Jednak nie mogę przyznać ci racji. Znasz powiedzenie, że niedaleko pada jabłko od jabłoni? Amy otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. - Jak możesz mówić takie rzeczy? Popatrz na Cynthię. Oboje wychowaliście się w tym samym domu. W takich samych warunkach. - Dlaczego to nagle ma być takie ważne? Jakoś do tej pory nieźle sobie radziłem... - To jest ważne - przerwała mu. - Bo wcale nie było ci tak dobrze - powiedziała z naciskiem. Nie spodobało mu się to ostatnie stwierdzenie. Jeśli dobrze odczytywała jego minę, uznał je za ostry wyrzut. Nie dała mu jednak dojść do głosu. - Chodzi mi o to, że przedtem, nim chłopcy tu przyjechali, prowadziłeś bardzo samotne życie. Miałeś tylko swoje rośliny i swoje badania. Żyłeś w izolacji. To nie jest naturalne. Ani dobre. - Poczekaj - obruszył się. - Nie jestem pustelnikiem. Spotykałem się z ludźmi. Cynthia wciąż podsuwała mi dziewczyny, z którymi próbowała mnie swatać. Amy zmierzyła go drwiącym spojrzeniem. - I umówiłeś się z jedną czy drugą, na siłę. Powiedz mi, co to za życie? - Mnie takie życie odpowiada. Lepszego nie potrzebuję. O Boże, teraz się rozgniewał! A tego chciała uniknąć. - Pierce, daj mi dokończyć. Nie chcę cię denerwować. Zależy mi tylko na twoim szczęściu. Obserwowałam cię, kiedy przebywałeś z Benjaminem i Jeremiahem. Kochasz tych chłopców. Jakiś mięsień zadrgał na jego skroni. Zmrużył oczy. - Oczywiście. To dzieci mojej siostry. Są wspaniałe. Cieszę się, że je mam. Ale to