Nie okłamał jej. Bella od dawna uważała, że Cordina jest wyjątkowo malownicza, jednak to, co zobaczyła wczesnym rankiem, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. W różowym świetle wschodzącego słońca ta cudowna kraina wyglądała jak młoda dziewczyna szykująca się na pierwszy bal. Barwy były świeże i soczyste, powietrze rześkie i wonne, a niebo lazurowe. Siedząc na grzbiecie swego konia, popatrywała na Drakulę z mieszaniną zazdrości i obawy.
W stajniach jej ojca hodowano jedne z najlepszych wierzchowców na całych Wyspach Brytyjskich, jednak żaden z nich nie mógł się równać z karym ogierem Edwarda. Wspaniałe zwierzę musiało być piekielnie szybkie i narowiste. Tego zaś ranka było wyraźnie nie w humorze. - Taki koń na pewno ma swój rozum - stwierdziła, kiwając w zamyśleniu głową. - Oczywiście! - Edward zwinie wskoczył na siodło i pewną ręką uspokoił wierzchowca, który nerwowo przestępował z nogi na nogę. Widocznie uznał, że Bella nie czuje się zbyt pewnie na końskim grzbiecie, bo chcąc jej dodać otuchy, zapewnił, że jej koń to prawdziwy gentleman. - Rosalie często go dosiada, a moja siostra nie lubi ryzykować. Bella nieznacznie uniosła brwi. - Dziękuję, że wybrałeś dla mnie damskiego wierzchowca. Od razu mi z tym lepiej. Zdawało mu się, że dosłyszał w jej głosie nutkę sarkazmu, gdy jednak na nią spojrzał, nie zobaczył nic poza zwykłym uprzejmym uśmiechem. - Pomyślałem, że moglibyśmy jechać nad morze. - Bardzo chętnie. Ruszyli naprzód wolnym kłusem i nim zdążyli wyjechać poza teren stajni, dwukrotnie zapytał ją, czy jest jej wygodnie. - O, tak. Doskonale - skłamała. Przecież nie może mu powiedzieć, że takie tempo ją nuży i że ma ochotę na ostry galop. - Dziękuję, że mnie ze sobą zabrałeś. Słyszałam, że poranna przejażdżka to dla ciebie świętość. Przyjrzał jej się z uśmiechem, zadowolony, że tak dobrze trzyma się w siodle. - To prawda - powiedział. - Czasem dopiero po godzinie jazdy konnej nadaję się do kontaktów ze światem. Ale to nie znaczy, że od czasu do czasu nie mam ochoty na towarzystwo. Te słowa nie do końca były prawdą. Odkąd Blaque wyszedł z więzienia, wolność Edwarda została poważnie ograniczona. Niemal nie mógł zrobić kroku, by nie natknąć się na ochroniarza. A tymczasem nic się nie działo. Niecierpliwie czekał, aż Blaque uderzy, ten jednak zwlekał. Oczy Bennetta pociemniały od tłumionego wzburzenia. Marzył, by móc osobiście i ostatecznie policzyć się ze starym wrogiem Bissetów. Myśląc o tym, bezwiednie dotknął blizny pod łopatką. Pragnął zemsty. Widząc wyraz jego oczu, Bella poczuła się nieswojo. Człowiek, na którego patrzyła, nie był tym beztroskim księciem, o którym czytała w raportach. Drakula też musiał wyczuć mroczny nastrój swego pana, bo niespodziewanie zarżał i rzucił nerwowo głową. Nieznaczny, wprawny ruch ręką wystarczył, by zwierzę opanowało się i posłusznie biegło dalej. Obserwując tę scenę, Bella pomyślała, że w Edwardzie, podobnie jak w niej samej, drzemią dwie natury. W zależności od sytuacji potrafił być łagodny albo surowy, uprzejmy lub arogancki. - Czy coś się stało? - zapytała półgłosem. Odwrócił się, ale wzrok wciąż miał nieobecny. I groźny. Zaraz jednak rozchmurzył się i nawet uśmiechnął. Obiecał sobie, że tego dnia nie będzie myślał o Blaque'u. Miał już dość. Drażniło go, że jego życie i życie jego najbliższych upływa w lęku z powodu gróźb żądnego krwi szaleńca. - Nic się nie stało, Bello. Opowiedz mi lepiej, co porabiasz w Anglii. Gdzie mieszkasz? Jak spędzasz czas? - Cóż, wiodę spokojne i dość monotonne życie w Londynie. - To, co mówiła, było w pewnym stopniu prawdą. Jednak natychmiast pojawiła się dręcząca myśl, że znowu go okłamuje. - Większość pracy wykonuję w domu, co jest bardzo wygodne, bo jednocześnie mogę pomóc ojcu w domowych obowiązkach. - Twoja praca.... - powtórzył. - Piszesz eseje? - Tak - mruknęła niechętnie, zła, że musi brnąć coraz dalej. - Mam nadzieję, że za rok, góra dwa będą gotowe do druku. - Chciałbym je przeczytać. Spojrzała na niego zaskoczona i odruchowo napięła mięśnie. Czuła lęk. I rozumiała jego źródło. Oczywiście, gdyby Edward nalegał, może pokazać mu całe mnóstwo literackich szkiców. Jej lęk nie miał jednak nic wspólnego z obawą, że zostanie zdemaskowana. Bała się, że jeśli dalej będzie musiała go okłamywać, to oszaleje. - Chętnie pokażę ci moje eseje, chociaż wątpię, żeby cię zainteresowały. - Mylisz się. Interesuje mnie wszystko, co ciebie dotyczy. Spuściła wzrok. Nie z powodu nieśmiałości, o jaką ją posądzał, ale wstydu. - Pięknie tu - westchnęła po chwili. - Często przyjeżdżasz w to miejsce? - Nie, dawno już tu nie byłem. Nie da się łatwo podejść, pomyślał, czując rosnącą frustrację. Szybko przywołał się do porządku. Musiał być cierpliwy. I pamiętać, że zanosi się na długie łowy. Gdy dotarli na szczyt wzniesienia, zatrzymał konia. Bella popatrzyła na Drakulę, w którym aż kipiała energia. Zdawało jej się, że wyczuwa taką samą niecierpliwość u Edwarda. - Z daleka wszystko wygląda inaczej - westchnął. Idąc za jego wzrokiem, odwróciła się w stronę pałacu. Widziany z tego miejsca wyglądał jak piękna zabawka, właśnie wyjęta spod choinki. W swej wspaniałości był wręcz nierealny. - Jest ci tam aż tak źle, że musisz uciekać? - zapytała łagodnie. - Czasami. - Nie zaskakiwało go już, że umiała bezbłędnie wczuć się w jego nastrój. - Miałem swój czas w Oksfordzie i na morzu, jednak strasznie tęskniłem za Cordiną. Od sześciu miesięcy nie ruszam się stąd, ale i tak nie zaznałem spokoju. Ciągle czekam, aż coś się wydarzy. Obydwoje pomyśleli o Blaque'u. - A ja w Anglii - westchnęła z nostalgią - zwłaszcza o tej porze roku, narzekam na wilgoć i chłód. Patrzę na zalane deszczem szyby i zdaje mi się, że oddałabym duszę za parę ciepłych, słonecznych dni. Jednak gdy jestem daleko, zaczyna mi brakować londyńskiej mgły, deszczu, zapachu miasta. - Nie miałem pojęcia, że tak bardzo tęsknisz za Anglią. - Każdy tęskni za domem. Tam zostawiamy serce. - W jej przypadku było to coś więcej. Wszystko, co do tej pory robiła, robiła w pierwszej kolejności dla Anglii. - Czasem zastanawiam się, czy Emmettowi było trudno porzucić Stany. Wydaje mi się, że tak, ale w końcu jakoś przywykł do nowych warunków - mówił Edward, gdy ruszyli w dalszą drogę. – Alice ma jeszcze gorzej. Jej wolno wrócić do Ameryki tylko na parę tygodni w roku. A przecież tam ma całą rodzinę. - Jedne miłości są silniejsze niż inne. Niektóre potrzeby ważniejsze - odparła. Sama zaczynała to rozumieć. - Alice będzie szczęśliwa wszędzie tam, gdzie będzie z nią Jasper. Pewnie tak samo jest w przypadku twojego szwagra. Z pewnością miała rację. Edward zastanawiał się nawet, czy jego wewnętrzny niepokój nie wynika z braku głębokiej uczuciowej więzi. Patrząc na szczęśliwe związki swego rodzeństwa, czasami czuł gorycz, że takie uczucia są dla niego nieosiągalne. Tak było, dopóki nie spotkał Belli. - Czy dla miłości porzuciłabyś Anglię? W chwili gdy padło to pytanie, zza skał wyłoniło się morze. Bella przylgnęła do niego wzrokiem, jednak w wyobraźni ujrzała urocze zakola Tamizy. Czy potrafiłaby porzucić swój kraj? Całe jej życie, cała praca związane była z Anglią. Nawet obecne zadanie w pewien sposób miało ochronić jej ojczyznę przed skutkami przestępczej działalności Blaque'a. - Nie wiem - przyznała szczerze. - Przecież sam odczułeś, jak silne bywają niektóre więzi. Przez jakiś czas posuwali się naprzód w milczeniu. Krajobraz stawał się coraz surowszy, drzew było mniej, te zaś, które przetrwały na twardej skale, były pochylone i powykręcane przez morski wiatr. Ścieżka zrobiła się wąska i wyboista, więc Edward powstrzymał konia i ustawił się obok Belli, odgradzając ją w ten sposób od krawędzi drogi. Przyjęła ten wyraz troski lekkim grymasem warg. Z jednej strony było jej miło, że tak się nią opiekował. Z drugiej zaś... Cóż, przecież Edward nie może wiedzieć, że ona w razie potrzeby umie galopować na oklep z jeszcze większej stromizny. Zatrzymali się na wysuniętej półce skalnej, z której roztaczał się wspaniały widok na morze i klify wybrzeża. Na nie osłoniętej niczym przestrzeni hulał wiatr, wyciągając z koka Belli pojedyncze loki, którymi bawił się jak serpentyną. Duża biała mewa szybowała w powietrzu z szeroko rozpostartymi skrzydłami, gdy tymczasem jej towarzyszka mknęła tuż nad powierzchnią wody, wypatrując pożywienia. - Cudowne miejsce - westchnęła Bella z rozmarzeniem. W jej oczach znowu wyczytał żądzę przygód, władzy, ryzyka. To czyniło ją jeszcze piękniejszą, bardziej podniecającą i tajemniczą. Gorąco pragnął wziąć ją za rękę, ale powstrzymał się, gdyż wiedział, że wystarczy jeden nieostrożny ruch, a nastrój pryśnie. - Już dawno chciałem pokazać ci to miejsce, ale trochę się obawiałem, że przestraszysz się wysokości. - Och, nie! Nic podobnego! Jestem zachwycona. - Jej koń był trochę spłoszony, ale uspokoiła go dotykiem dłoni. - Na świecie jest wiele pięknych miejsc, ale tylko niektóre są wyjątkowe. Jak to. Wiesz, mogłabym przysiąc, że... - Olśnienie przyszło tak nagle, że aż zamilkła. - To jest ten pejzaż z akwareli, prawda? - zapytała po chwili. - Tak. Nie sądził, że jej reakcja tak bardzo go ucieszy. Podobnie jak nie wiedział, co począć z nagłą świadomością, że ją pokochał. Całkowicie. Niezmiennie. Rozumiał tylko , że właśnie przeżywa najważniejszą chwilę w życiu. Patrzył na nią i czuł, że ogarnia go wewnętrzny spokój. Widział jej ładny, choć ostry profil, starannie upięte włosy, prosty strój do konnej jazdy. Nie zrobiła absolutnie nic dla podkreślenia urody, jednak dla niego i tak była najpiękniejszą z kobiet. Po raz pierwszy w życiu czuł takie uniesienie. I, o dziwo, nie znajdował słów, by je wyrazić.