Wyjmuję oliwkę z kieliszka, wysysam nadzienie, rozkoszuję się smakiem i zapachem
alkoholu, idę do saloniku i siadam w ulubionym fotelu. Mam nagrane telewizyjne informacje o śmierci Shany Mcintyre i odtwarzam je w kółko, wsłuchuję się w głos idiotki, dziennikarki Joanny Quince, która zacina się i opowiada. – Idiotka – mówię do telewizora i zjadam drugą oliwkę, słuchając, jak Joanna męczy się z nazwiskiem Mcintyre. – MekEnTajer – mówię głośno, z irytacją. Za każdym razem, a oglądam to już po raz trzeci, bardzo mnie tym denerwuje. – Shana byłaby wściekła, gdyby to słyszała – mówię do Joanny. I się nie mylę. Shana była bardzo dumna, że odbiła Lelanda pierwszej żonie. Jakby zaciągnięcie go przed ołtarz było zemstą za coś, co ją spotkało. – Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie – mówię, gaszę telewizor oraz idiotkę na ekranie i myślę o kolejnej, którą czeka los podobny do Shany. Im szybciej, tym lepiej, rozważam. Tak, lepiej wcześniej niż później. Tym sposobem wszyscy zrozumieją że te morderstwa nie są przypadkowe, że wszystkie wiążą się z osobą Ricka Bentza. Wiem już, kogo teraz złożę w ofierze – to będzie betka. I może się to zdarzyć nawet dzisiaj. To kusząca myśl. Możliwa do zrealizowania. Jakkolwiek by było, plan jest gotów od dawna. Kolejny łyk zimnego martini. Tylko jeden kieliszek. Później pozwolę sobie dalej świętować. Drżę z niecierpliwości, oczekiwanie przeszywa mnie dreszczem. To było długie czekanie, ale było warto, o tak. Rację miał ten, kto powiedział, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. O, tak. Dopijam martini, rozkoszuję się ostatnią kropelką. Do dna! Odstawiam kieliszek i biorę się do pracy. Muszę zadzwonić, zanim wyjdę, a potem... Och, potem... Zabawa dopiero się zaczyna. Ramona Salazar. To nazwisko nic Bentzowi nie mówiło, nic a nic. Wspierając się na lasce, z bólem w kolanie, pokonał niewielką odległość między budą z kanapkami a motelem. Miał na nogach nowe buty kupione w Marina del Rey. Jak wszystko inne w tym zakątku świata, mokasyny były nieprzyzwoicie drogie. Jeśli będzie tu dłużej, pójdzie z torbami, usiłując się przekonać, czyjego eks żyje, czy nie. Dobrze chociaż, że na początek ma nazwisko, jakiś trop, nieważne, że bardzo nikły. Przez całe popołudnie siedział w pokoju, uwięziony między laptopem a telewizorem, i chłonął wszystko o morderstwie Shany Mcintyre. Na ekranie mignęła mu twarz jej bogatego męża. Zapamiętał go sobie – mężowie zawsze zajmują pierwsze miejsce na liście podejrzanych. Ale praca detektywa to coś więcej niż gapienie się w telewizor czy wyszukiwanie Lelanda McIntyre’a w Google. Powoli ogarniała go frustracja. Nie znosił uczucia, że ma związane ręce, jak teraz. Telefon Montoi dał mu kolejny punkt zaczepienia. Ramona Salazar. Zmierzchało już, słońce znikało za horyzontem, szum autostrady odbijał się echem wśród wzgórz. Gdy wyszedł na parking przed motelem, usłyszał plusk wody i domyślił się, że w basenie brykają dzieciaki. I to spora grupa, sądząc po krzykach, śmiechach i piskach. Podświadomie zapamiętał, że nie ma samochodu właściciela Spike’a. Pokusztykał do siebie, otworzył drzwi, wszedł do środka. Nic się nie zmieniło, pokój był równie nieprzyjemny jak zawsze. – Witamy w domu – mruknął złośliwie. Postawił laskę przy drzwiach, rzucił torbę zjedzeniem na biurko. Montoya mówił, że Ramona Salazar zmarła mniej więcej rok temu. Bentz włączył laptop i rozpakował kanapkę, wrapa, którego zamawiał, gdy zadzwonił jego partner. „Kanapka kalifornijska”, jak się szumnie nazywała, składała się z zielonej tortilli maźniętej sosem cytrynowo-musztardowym i zawierała wędzonego organicznego indyka, cokolwiek to znaczy, plaster ostrego sera, awokado, pomidora i kiełki. Wszystko było mdłe i bez smaku, ale nie zwracał na to uwagi, bo otworzył skrzynkę odbiorczą i patrzył na informację od Montoi. I rzeczywiście Ramona Salazar była właścicielką samochodu – oby się okazało, że